Wolny wybieg – tak czy nie? W tym artykule trochę nietypowo chciałabym przedstawić swoją historię. Opowiedzieć jak z biegiem czasu zmieniło się moje podejście do sposobu utrzymania konia, co zapoczątkowało tą zmianę i jaki jest jej aktualny efekt. Co skłoniło mnie do podjęcia decyzji o stworzeniu własnej stajni i praktykowaniu w niej systemu wolno wybiegowego. Jakie spotkały mnie na początku zagwozdki i jak w między czasie, dzięki bliskiej obserwacji moich koni, zmienił się mój pogląd na nie, ich zachowanie i relacje.
Jak to się wszystko zaczęło?
Od dziecka moim marzeniem było posiadanie własnego konia. Moja historia jest dosyć typowa – jako dziecko rodzice wozili mnie na naukę jazdy do pobliskiej stajni rekreacyjnej, później zaczęłam również pomagać przy koniach w zamian za jazdy. Niecałe sześć lat temu gdy udało się spełnić marzenie o własnym koniu mój poziom wiedzy nie wychodził zbytnio ponad to, czego nauczono mnie w szkółkach.
Z początku trafiłam do stajni w której pozornie wszystko wyglądało super – myślałam że siano w nieograniczonej ilości, pasza treściwa i pobyt koni na padokach to norma w każdym pensjonacie. Jako laik jeszcze nie wiedziałam na co zwracać uwagę, ani tego, że właściciel stajni może nieco koloryzować rzeczywistość.
Po kilku miesiącach okazało się, że owy pensjonat jest kompletnym dnem – konie praktycznie nie dostawały siana, nierzadko zdarzało się że boksy były ścielone spleśniałym sianem, które głodne konie potrafiły wyjeść spod siebie do samego obornika – taaaak niestety czystość boksów również pozostawiała tam wiele do życzenia. Obornik, nawet latem, był usuwany jedynie raz w miesiącu. Pasz treściwych konie również dostawały jak na lekarstwo. Moja klacz do tego wszystkiego jeszcze się zarobaczyła, czego efektem było to że koń zaczął niknąć w oczach.
Utrata masy ciała, a później nerwowość konia były dla mnie jasnym sygnałem, że dzieje się coś złego. Zaczęłam się bliżej przyglądać temu jak wygląda opieka pensjonatowa i wtedy wyszły „kwiatki” opisane powyżej.
Zaczęła się walka o odbudowanie masy ciała podopiecznego. Na początek kuracja odrobaczająca pod okiem lekarza weterynarii, a później intensywna nauka o tym jak powinno wyglądać prawidłowe żywienie konia. Zaczęłam sama szykować posiłki i je podawać. Było to uciążliwe, bo wiązało się z prawie całodziennym pobytem w stajni. Przywoziłam trawę w workach, którą wcześniej gdzieś ukosiłam tak, by koń miał jakąkolwiek paszę objętościową, chodziłam codziennie na spacery z długimi popasami.
Efekt moich starań zaczął być dosyć szybko widoczny, koń ładnie nabrał na masie, jednak ciągłe uwagi ze strony właścicieli stajni dotyczące sposobu w jakim zajmuję się WŁASNYM koniem (mieli problem z tym, że sama karmiłam swojego konia, że chodziłam z nim na spacery do lasu i pasałam na pobliskich łąkach, gdyż twierdzili że przyniosę z lasu tasiemce oraz z tym, że sama dbałam o czystość boksu, wywożąc obornik codziennie oraz wiele, wiele innych), spowodowały że szybko zapadła decyzja o zmianie stajni.
Druga stajnia była już lepsza, konie miały stały dostęp do siana, a jeśli go brakowało to właściciel bez problemu mógł sobie dołożyć w dowolnej ilości. Do użytku był również dostępny balot słomy więc tam również sprzątałam (ja lub osoba mi towarzysząca) boks codziennie.
Konie dostawały posiłek treściwy trzy razy dziennie, a jeśli właściciel konia chciał aby było coś innego oprócz owsa, mógł szykować paszę w pudełkach które później stajenni wsypywali koniowi do żłobu.
Minusem trybu tej stajni było to że konie stały na pastwiskach jedynie od rana do 13 a resztę czasu spędzały już w boksach. W tym pensjonacie byliśmy jedynie trzy miesiące gdyż był on poczekalnią na drodze do mojej wymarzonej na tamten czas staj.
Trzecia stajnia była moim ówczesnym marzeniem, które na samym początku, zaraz po kupnie konia wydawało się nieosiągalne z uwagi na cenę pensjonatu jak i problem z wolnymi miejscami. Stajnia ta dysponowała dużym kwarcowym placem do jazdy, halą z tym samym podłożem, lonżownikiem, karuzelą, sporymi letnimi pastwiskami i już niestety mniejszymi zimowymi kwaterami – niemniej jednak koń w ogóle na nie wychodził, co nie jest niestety normą w wielu pensjonatach.
Wtedy, gdy miałam jeszcze duże ambicje jeździeckie, taka infrastruktura była dla mnie skarbem. Dodatkowo stania zapewniała nienaganną opiekę – konie miały siano w boksach jak i na kwaterach bez trawy, karmienie odbywało się według zaleceń właściciela przy czym to obsługa szykowała posiłki, czyste boksy, możliwość korzystania z karuzeli na życzenie i najważniejsze – pewność, że gdy coś się stanie koniowi pod moją nieobecność, zostanie mu udzielona pomoc. Ta stajnia w końcu pozwoliła mi spać spokojnie i uwolniła od kuli u nogi jaką stała się opieka nad koniem, dając możliwość choćby wyjazdu na święta do rodziny.
W tej stajni stałyśmy z Galeną najdłużej bo aż 4 lata, z czego ostatnie dwa lata byłam pracownikiem tej stajni.
W między czasie, przez ciągnące się problemy z dopasowaniem siodła, moje ambicje jeździeckie nieco oklapły, zainteresowałam się za to głębiej pracą z ziemi, która nie sprowadza się jedynie do lonżowania tak, jak to mi się na początku końskiej drogi wydawało.. Zaczęłam się jeszcze bliżej przyglądać zagadnieniom dotyczącym dobrostanu koni.
Nie mogę pominąć faktu, że to właśnie dzięki pracy w tej stajni poznałam mojego obecnego partnera. I tak oto po roku wspólnej pracy, w przypływie szaleństwa postanowiliśmy wyjechać 230 km od naszego ówczesnego miejsca zamieszkania i spełnić marzenie o posiadaniu koni we własnej przydomowej stajni.
Nasze początki
Gdy zapadła decyzja o przeprowadzce na szybko kupiliśmy drugiego konia, aby Galena nie stała sama w nowym miejscu. Właściciel Ivana zgodził się przetrzymać go u siebie przez kolejny miesiąc, a my w tym czasie przenieśliśmy się do naszego starego wiejskiego domku i rozpoczęliśmy przygotowania.
Kwiecień
Porządki czas start… Nasza ojcowizna użytkowana do tej pory jako wakacyjny domek letniskowy okazała się być miejscem wieloletniego zwożenia wszelkich niepotrzebnych nikomu „gratów”. Obie stodoły wymagały gruntownej rewolucji.
Gdy udało się nam już pozbyć góry śmieci zabraliśmy się za budowę boksów. Dlaczego boksy? Od początku miałam zamiar trzymać u siebie konie wolnowybiegowo, jednak z obawy że dwa obce sobie konie (jedna sporych gabarytów kobyła, a drugi to o wiele mniejszy roczny ogierek) się nie dogadają lub będą wymagały osobnych pomieszczeń do czasu kastracji młodzika, postanowiliśmy zbudować boksy.
W naszym przypadku były to budżetowe boksy ze stempli sosnowych własnej roboty. Jak się później okazało narobiliśmy się zupełnie niepotrzebnie, bo konie już od drugiego dnia spędzały całą dobę na niewielkim padoku z dostępem do otwartych boksów, które pełniły rolę schronienia, a ostatecznie po pół roku zostały całkowicie wymontowane z pomieszczenia które stało się wiatą.
Maj
Po intensywnym okresie przygotowań przyjechały konie. Po pierwszym miesiącu udało się nam w końcu wygrodzić kawałek łąki – o jakże duża to była radość, konie galopowały szczęśliwe, że po zimie wreszcie będą mogły skubać zieloną trawę.
W międzyczasie, w przypływie kolejnego szaleństwa, postanowiliśmy spontanicznie zaźrebić naszą klacz. Pozwoliło to odłożyć kastrację ogierka na chłodniejsze miesiące.
Minął kolejny miesiąc, a my dogrodziliśmy kolejny pasek pastwiska. Konie całe dnie spędzały na łące, a na noc wracały pod dom na piaszczysty padok z dostępem do siana.
Już wtedy, mimo początkowo niewielkiej przestrzeni użytkowej, dało się zaobserwować znaczne wyciszenie mojej dotychczas wybuchowej klaczy. Brak zamykania w boksie i cicha, spokojna okolica bezsprzecznie wpłynęły pozytywnie na jej zachowanie.
Wrzesień
W tym miesiącu do naszej dwójki kopytnych dołączył kolejny kawaler – roczny ogierek huculski. Samsona kupiliśmy z uwagi na to, że dwa konie to jednak jeszcze nie stado – a przecież stado mniejsze lub większe, to warunek konieczny aby zapewnić koniom komfort psychiczny. Dało mi to również możliwość stopniowej nauki oddzielania pojedynczego konia od reszty w celu np. wyjścia na spacer do lasu.
Samson trafił do nas z nienajlepszych warunków. Sprawiał wrażenie jakby miał depresję – niemrawe spojrzenie, brak chęci do harców, co u tak młodego konia jest niepokojące. Do tego dochodziło duże zarobaczenie i ogólna zła kondycja fizyczna. Mały stracił matkę gdy miał trzy miesiące, a później jego dieta składała się ze słabej jakości siana, owsa, i różnych odpadów okopowych ale nie tylko – dawali mu również cebulę.
Po kilku miesiącach kuracji odrobaczającej, wdrożeniu odpowiedniej diety i suplementacji stanął przed nami zupełnie inny koń. Chłopak nabrał wigoru, a łobuzerskie spojrzenie towarzyszyło mu prawie na każdym kroku. Wreszcie, jak na młodzieńca przystało, zaczął się bardzo chętnie bawić ze swoim rówieśnikiem Ivanem.
Nadeszła zima
Do zimy zaczęłam przygotowywać konie już od wczesnej jesieni – mniej więcej w okresie przesilenia, gdy pogoda się zmienia, a koński organizm staje się nieco bardziej obciążony warunkami i wymianą sierści.
Do posiłków treściwych dodawałam wybrane zioła wspomagające odporność. Później gdy w grudniu zeszły z łąk, zmieniłam ich dietę na bardziej zimową. Z racji tego, że moja ekipa składała się z klaczy źrebnej i dwóch młodych, intensywnie rosnących koni postąpiłam w myśl zasady „temperatura w dół kalorie w górę”. Co to oznacza? Poza niezbędnym stałym dostępem do siana, zmienił się skład i wielkość porcji treściwej. Oprócz ziół wprowadziłam również probiotyk, drożdże oraz ogólne witaminy – karmię swoje konie tzw. paszami gospodarskimi, które zimą wymagają dodatku witaminowo-mineralnego, ponieważ z uwagi na brak dostępu do bujnego pastwiska, koń nie jest w stanie pokryć na nie swojego zapotrzebowania.
Dzięki temu, że zmiana trybu chowu nastąpiła w maju, oraz że sukcesywnie pracowałam nad odpornością poprzez odpowiednie żywienie i suplementację, zima minęła nam bez problemów zdrowotnych – spadków masy ciała i poważnych infekcji. Konie nawet przy -20 stopniach wolały spędzać noce na wybiegającym w pola padoku mimo grubo wyścielonych słomą wiat, pod którymi również miały dostęp do siana.
Wiosna
Wraz z rozpoczęciem wiosny wystartowaliśmy z pracami padokowymi. Na placu zimowym powstał duży zadaszony paśnik, a pastwiska letnie uległy znacznemu powiększeniu.
Do naszej końskiej ekipy dołączył również nowy koń – tym razem nie mój, a “pensjonatowy” – pięcioletnia klacz.
Nastąpił również szczęśliwy czas rozwiązania dla mojej klaczy. Urodziła ślicznego ogierka. Wyźrebiła się nocą wśród stada. Konie, mimo tego że uczestniczyły w tego typu wydarzeniu po raz pierwszy, zachowały się wzorowo – nie tylko nie przeszkadzały ale również sprawiały wrażenie, że monitorują teren, pilnując rodzącej klaczy. Małym zainteresowały się dopiero gdy my wkroczyliśmy, by dopełnić najważniejszych czynności poporodowych, jednak żaden z koni nie miał wobec noworodka złych zamiarów.
Plusy i minusy wolnego wybiegu?
Ze swojego doświadczenia minusów chowu wolno wybiegowego nie widzę. Konie są spokojne i “niewybuchowe”, nie płoszy ich wiatr, ani każdy szelest liścia. W trybie boksowym gorące głowy często dawały o sobie znać, konie lubiły „świrować” przy wychodzeniu i schodzeniu z padoków, były bardziej płochliwe, a wyjście do lasu na spacer po przerwie wydawało się wręcz niewykonalne.
Są zdrowe i zahartowane. U mojej klaczy możliwość stałego ruchu zlikwidowała strzykanie w stawach z którym nie mogłam sobie wcześniej poradzić przy pomocy przeróżnych suplementów.
Nooo może jest jeden mały minusik, choć zależy jak, kto na to patrzy – konie spędzające ze sobą 24/h są ze sobą bardzo mocno zżyte, nawiązują silne relacje i przyjaźnie.
Czy miałam obawy gdy za oknem hulała burza, bądź wichura, a ja siedziałam w ciepłym łóżku? Jasne! Jednak ilekroć wychodziłam sprawdzić jak tam konie, one niczym nie przejęte jadły sobie spokojnie siano nawet nie fatygując się by przyjść pod wiatę.
Osobiście widząc, jak bardzo odpowiada moim kopytnym ten sposób chowu, nie wróciłabym z nimi do trybu boksowego.
Plusy i minusy swojej stajni?
Bycie „na swoim” daje ogromny komfort, bo nie muszę się dostosowywać do kogoś, mam 100% kontrolę nad tym, jak wygląda opieka nad moimi końmi i tym jak chcę je utrzymywać.
Minusem jest to, że wymaga to bardzo wielu wyrzeczeń, cierpliwości i ogromnej ilości pracy. Jak we wszystkim są lepsze i gorsze chwile.
Podsumowując
- Zaufaj koniom – one dobrze wiedzą co jest dla nich dobre, większość obaw może okazać się zupełnie niepotrzebna
- Wolny wybieg jest super opcją, jednak należy pamiętać o zapewnieniu koniom odpowiednio dużej przestrzeni, dostępu do wiaty, siana – tak by każdy koń mógł się do niego dostać bez zbędnych przepychanek, oraz wody i towarzystwa.
- W okresach przesileń pogodowych najlepiej dodatkowo wesprzeć zwierzaka od środka odpowiednią suplementacją, by uniknąć gwałtownych spadków odporności.
- Konie przebywające ze sobą 24/h szczególnie w niewielkim stadzie, nawiązują ze sobą bardzo silne relacje.
- Zmieniając tryb chowu kopytnego, najlepiej zrobić to na wiosnę lub maksymalnie w czerwcu/lipcu tak, by koń miał odpowiednio dużo czasu by przystosować się do nowych warunków i nadchodzącej zimy.
- Swoja stajnia wymaga wielu poświęceń ale w zamian mamy pełną kontrolę nad chowem podopiecznego. Wymaga to też posiadania więcej niż jednego konia – jednak tu sam oceń czy jest to plus czy minus 🙂